BALANS - czyli równO waga Kilka lat temu w pewnym tekście
napisałem: zdolni ludzie powinni szukać wokół
siebie innych zdolnych ludzi i na swój sposób "zdobywać ich", bo w
otoczeniu niezdolnych sami nie mogą się rozwijać, a w każdym razie ich
doskonalenie zamiast być fascynującą GRĄ pełną intelektualnych i
emocjonalnych atrakcji, z konieczności staje się – im mniej utalentowane obie
strony – tym bardziej sformalizowanym teatrem pozorów. W tym samym tekście poruszam cały szereg innych spraw odnoszących się do
pedagogiki pianistycznej, która aby być działaniem interesującym dla obu
stron i zarazem w pełni owocnym – musi być realizowana jako proces par
excellence interaktywny. Przejdźmy jak najprędzej do rzeczy, czyli do listu Natalii i problemów
poruszonych przez Nią równie błyskotliwie co głęboko. Oto tekst tego listu, z
jak zawsze w takich przypadkach, założonymi przeze mnie mikro-parawanami,
osłaniającymi prywatność Autorki/Autora; i tym razem będę komentować
poszczególne fragmenty listu. Cześć! Wiesz - jak taki Ktoś jak Ty, którego zdolności do wielopiętrowego
rozumowania mam zaszczyt i szczęście zgłębiać [z podziwem] od kilku miesięcy,
pisze mi "Ty to musisz wiele umieć" to coś tu mi się żre. Ja muszę
chyba zacząć sprawdzać co Ci wysyłam, bo może na coś tu KOGOŚ nabieram? Pisujemy z Natalią do siebie już kilka
ładnych miesięcy i nasza korespondencja, choć w zasadzie kręci się wokół
fortepianu, dotyczy też całego szeregu "wątków pobocznych" –
głównie: literatury, ale także naszych dzieci, wiary, naszej pracy, historii
Polski itd, itp. Natalia, bez przesady, imponuje mi oczytaniem, a także (i -
zwłaszcza) samodzielnością i śmiałością sądów, intuicją i... repertuarem,
jaki mimo bardzo młodego wieku już zdążyła zagrać. Udzielmy Jej głosu - niech
mówi sama! Wyjaśniam o co mi chodzi: proces mojej edukacji fortepianowej toczył się
dosyć specyficznie. Ze mną nikt nie pracował w jakiś suwerenny sposób nad
tzw. aparatem gry. Moje kończyny górne dostosowywały swoją pracę do tego co
chciało "odczuć" ucho. Więc sposób wydobycia dźwięku był
determinowany słyszeniem [i tu mamy niewątpliwie punkt styczności]. Dziękuj Stwórcy codziennie! Gdyby uczono
Cię, w jakiś sposób "układając APARAT" NIEZALEŻNIE od wszelkich
okoliczności, prawdopodobnie nigdy nie miałabyś na tyle wolnej głowy, by
zajmować się światem w sposób, w jaki się nim zajmujesz – myślę także o Twoim
wspaniałym życiu rodzinnym, o Twoim zainteresowaniach, lekturach, uczniach, o
stylu Twej pracy nad sobą itd. Nie zdajesz sobie nawet sprawy – ile dobrego
zawdzięczasz Twoim dawnym pedagogom! Generalnie nie miałam do czynienia z dyskomfortem grania dopóki nie
wzięłam na warsztat utworów o szerokiej fakturze akordowej, zawierających
wiele pochodów oktawowych... no – wiadomo – wszystkie "szerokości"
i "rozpiętości". I tu zawsze BYŁY problemy. Moja mała ręka,
pozostając przez dłuższy czas "rozciągnięta" na potrzeby
kompozycji, odmawia posłuszeństwa, walczy, sztywnieje, bębni. Widzisz – tu mamy coś konkretnego: z rękami
JEDNAK jest chyba trochę tak samo jak z głosem: trzeba wiedzieć, czy się jest
sopranem czy basem? A może JA, to jakieś mezzo? I nie pchać się do
repertuaru, który może nasz głos zdewastować.Tu mi się przypomina anegdota
cytowana we wspomnieniach o Sofronickim (kiedyś o nim napiszę osobno); otóż
siedzą sobie przy butelczynie Sofronicki z Neuhausem i ten drugi pyta: - Wołodia, a ty wiesz, czemu MY nie możemy
tak grać jak Richter? - nu...? - bo my mamy ręce, a on - GRABIE...! Z drugiej strony jednak np Lidia
Grychtołówna grała WSZYSTKO, a jej wykonanie Rapsodii nt Paganiniego
(Rachmaninowa) było takie, że czapki z głów, PANOWIE - choć jej maleńkie
dłonie z biedą obejmują oktawę. Więc co? Ano – więc chyba jednak możemy
trochę więcej niż śpiewacy. Problemem jest tu TYLKO SZTUKA, w tym wypadku
rozumiana jako instrumentalne know-how; powoli dojdziemy do sedna sprawy. Oczywiście trochę się oszukiwało, opuszczało jakiś składnik akordu -
zwłaszcza jeśli był dublowany, itd. Ale coraz więcej utworów, o których marzyłam,
stawało się niosiągalnych. Przynajmniej moi pedagodzy tak stawiali sprawę, "tego
nie sięgniesz - w VI Rapsodii Liszta po dwóch stronach oktaw ręka ci
wysiądzie". No, to tu raczej popełniali jakiś błąd, bo
FORTELEM takie rzeczy brać trzeba, a nie siłą! Gdyby siła istotnie tak wiele
pianistyce znaczyła – nowoprzyjmowanych [do Akademii] studentów fortepianu
trzeba by najpierw na praktykę wakacyjną wysyłać do kowala; a że kowali jak
na lekarstwo – byłby problem...! Doszło nawet do tego, że zupełnie zniechęciłam się do grania [około 17-18
roku życia] i zaczęłam chodzić na zajęcia z dyrygentury. Ale właśnie wtedy
trafiła mi się okazja grania w świetnym trio, potem w drugim, potem
kwartet... itd. Odnalazłam się w kameralistyce jak Odyseusz w Itace. W międzyczasie [ze
świeżym zapałem] udało mi się nawet wygrać pewien ciekawy konkurs
pianistyczny i za wygrane pieniądze jeździłam trochę po Polsce do różnych
pedagogów z pytaniem, co dalej mam z tym swoim graniem zrobić? Dalej nie
warto drążyć tematu. Czyli – domyślam się – żeś wiele nie
znalazła. Współczuję, ale i tak miałaś dużo szczęścia: wtedy właśnie, na
samym początku, że miałaś na tyle aktywne "ucho", które pozwalało
Ci intuicyjnie rozwiązywać wszelkie problemy oraz, że nikt Ci nie starał się
go [tego UCHA] w taki czy inny sposób wyeliminować z układu; jednak tylko do
określonego poziomu to jak widać wystarczyło. No i właśne w ostatnim czasie, pod wpływem Twojej pracy, kontaktu z X. i
zainteresowania bardziej analitycznego niż intuicyjnego, zaczęłam trochę się
tej mojej "robotnicy/ręce" przyglądać. Wiesz, teraz to już nie jest
tylko MOJA sprawa - jestem nauczycielem, uczę i chcę to robić dobrze. W jednym z niedawnych e-listów Karolina
wspomniała, że coś nowego odkryła w swojej pianistyce. Zapytałem, co to takiego? Co odkryłam? Jak zaczynam analizować pracę palca, nadgarstka, kombinować,
kontrolować każdy pracujący moduł ręki, jak zajmuję się samą fizjologią
mięśni to od razu coś idzie nie tak...! Jak przestaję słuchać, to jest
niewygodnie, nienaturalnie. I nic z tego nie rozumiem. Jak to nic? A co tu więcej jest do
zrozumienia? Trzeba tylko chyba więcej dyscypliny - duchowej, artystycznej:
trzeba do końca badać, CZY ISTOTNIE to, co uzyskujesz na fortepianie jest TYM
O CO faktycznie CI CHODZI? Weźmy np tercje z początku Sonaty C dur op.
2 Nr 3 Beethovena: dopóki ktoś postrzega je jako problem
"techniczny" i chce wygrać je "dusząc" mniej czy bardziej
stalowymi palcami klawiaturę – są one zawsze nierówne, a przede wszystkim
puste i złe; one jakby GRAJĄ przeciw tak brzydko je traktującemu pianiście.
Zastanowienie się nad ich charakterem, NANIZANIE ich na jedną falę myśli i
ODPUSZCZENIE fizycznego napięcia w dłoni - połączone z kontrolą STREFY, do
której wolno nam skierować ENERGIĘ palców bez obawy PRZEBICIA lub NIEDOGRANIA
dźwięku – rozwiązuje problem, o ile – co oczywiste – KTOŚ nie ma fizycznej
niedomogi w ręce; bo normalne palce wspomagane przez przeciętnie muzykalną
GŁOWĘ – grają. To samo mamy w wielu melizmatach w nokturnach i balladach,
podobny problem to oktawy w Erlkönig, we wspomnianej przez Ciebie VI Rapsodii
i innych utworach Liszta (Funerailles), Tokkacie Schumanna itp. Piszesz o tym bardzo kompetentnie – m.in.: "koncentracja uwagi na
artystycznych elementach gry ZAWSZE powoduje eliminację ruchów
instrumentalnie zbędnych". Czy tak nie jest? Tak, tak. To jest takie oczywiste, ale dla mnie niezwykle trudne było to
przejście treści z papieru – do kory mózgowej. I tu dochodzę do wniosku, że
UMIEM bardzo mało, że WIEM bardzo niewiele: o elementarnych podstawach
procesu grania, o tym wszystkim, co znalazłam w Twoich artykułach. Nie wiem
czy umiem to wszystko właściwie spraktykować, zrozumieć i co najważniejsze
dla nauczyciela – przekazać bez "pędów bocznych", bez fałszerstwa –
uczniom. A wiesz, "zabiłaś mi ćwieka": bo
choć podejrzewałem nie raz i obawiałem się, że piszę nie dość precyzyjnie
(choć bardzo się staram o maksymalną konkretność każdego wyrażenia), to w
głębi duszy miałem nadzieję, że TO JEST jednak w końcu zrozumiałe! No cóż,
muszę nadal doskonalić technikę wyrazu - także w słowie! Wracając do Twoich (i moich też) wątpliwości
– sądzę, że nie powinniśmy się BAĆ BŁEDU i błądzenia: to należy do naszej
natury! Niezwykle Świętej Pamięci nasz (mojej Lidki, mój, nas – nas
wszystkich, Twój także) Przyjaciel, Ks. Stanisław
Kudelski zwykł był mawiać, że każdy rodzic ma od Najwyższego immunitet i
zarazem niezbywalne prawo popełniania wszelkiego rodzaju błędów
wychowawczych. Jestem zdania, że my, nauczyciele – również posiadamy prawo do
błędu pedagogicznego. Śmiertelnym grzechem jeno jest bezkrytyczna, pewna
siebie tępota. Jesteś nawet bardzo samokrytyczna – więc wszystko jest OK. To
"się jeszcze ułoży"! Jest jeszcze jeden problem: mamy w szkole takiego wrednego, ciężkiego
Bösendorfera, którego zupełnie nie umiem ujeździć [straszne określenie, ale
teraz nie mam lepszego]. Dlaczego tak jest? Jestem pewna, że to nie powinien
być problem. Może to jakiś kompleks [wyrobiony w niegdysiejszej nieznajomości
tematu], myśl – że jak fortepian jest ciężki, oporny, to od razu trzeba go
traktować mięśniami? Nie sądzę, by to był TYLKO kompleks! Twoja
nie tylko artystycznie przebojowa natura dawno by sobie z kompleksem
poradziła...! Po prostu chyba rzeczywiście "traktujesz go
mięśniami", a on Ci w zamian UDOWADNIA, że nie dasz mu rady; tak
naprawdę to mięśniami nie pokonuje się nikogo, a zwłaszcza – nie zdobywa sympatii – NAWET instrumentu
(vide: poglądy w tej sprawie np. Panów Drogosza
i Kuleja). W fińskich szkołach też przed laty wieszano plakat
przedstawiający jakieś quasi bezgłowe stworzenie; podpis był w porządku:
Głową - nie pięścią! Hasło
było dobre – tylko, że się chyba w ich praktyce nie sprawdzało bo szybko te
plakaty znikły. I stąd też wynikło moje zainteresowanie metodami p. Niemiry, która
proponuje "trening sprawnościowy" – wprawdzie głównie dla palców,
ale także i dla całej dłoni [zetknęłam się z tą metodą dzięki X., którą z
kolei przed Panią Profesor postawił zupełny przypadek]. No widzisz – a jednak chcesz
"mięśniami"...! Co to za różnica – palce, ręka, łokieć, ogon...! Daj
spokój! ON, FORTEPIAN bezwładnością swoich klawiszów pokona każde mięśnie!
Zajrzyj choćby tutaj - tu masz wszystko dokładnie wyliczone! Prof. Niemira bardzo często powołuje się na "Sztukę
pianistyczną" Neuhausa [chciałabym mieć dostęp do tej książki!], cytuje
jego wypowiedzi, tylko wiadomo – z tych samych cytatów można wyciągać bardzo
różne wnioski. Masz świętą rację! W moim przekonaniu
cytowanie Neuhausa, a tym bardziej Chopina w książce proponującej SIŁĘ jako
odpowiedź na liryczne pragnienia fortepianu, uważam za – delikatnie mówiąc –
dość grube nadużycie. Wszak obaj Mistrzowie, Chopin i Neuhaus po równi, byli
zdania, że fortepian, jako mechanizm, jest doprawdy łatwy do opanowania. Ja
powiem więcej: gra na fortepianie, od strony fizycznej, jest EKSCYTUJĄCO
przyjemna; nawet w fugatach III cz. Appassionaty i w dowolnym
"miejscu" w utworach Liszta... Ale tak jak baletnice w Teatrze, których ruch na scenie jest tak zwiewny,
eteryczny, oddalający wszelkie podejrzenie o ilości PRACY kryjącej się za tą
płynnością – czy my NIE TEŻ powinniśmy ćwiczyć tak samo? Jak mocny musi być
staw skokowy, jak wyćwiczony... etcetera! No i to wszystko jest kuszące, a tu
wszystko do weryfikacji...? Widzisz, Natalia – wystrzegajmy się
uzasadniania czegokolwiek przez analogie; to bardzo zwodnicze, choć
niewątpliwie kuszące – jak piszesz. Przyjrzyjmy się sprawie bliżej: czy można
porównać sytuację [pracę] palców i w ogóle całej ręki pianisty z sytuacją
[pracą] nóg i w ogóle – ciała baletnicy? Czy ciało tancerki jest DO CZEGOŚ
podczepione, czy coś JEST W STANIE ULŻYĆ wysiłkowi NÓG baletnicy, podciągając
w górę korpus, aby "staw skokowy" miał LŻEJ...? Absurd –
oczywiście, że nie! A przecież taką "ulżywającą" (dzikie słowo, ale
wiemy o co chodzi) rolę pełnią u pianisty wszystkie górne partie ręki, bark,
plecy itd. Trzeba się tylko nauczyć korzystać z tych i
innych BONUSÓW! Zastanów się raz jeszcze nad wirtualnym smyczkiem, który
możesz – wirtualnie – wbudować w całą swoją rękę i naucz się z niego
korzystać; to NIE SĄ żadne bajki ani cuda tylko fizyczna rzeczywistość, która
obecna jest w technice każdego pianistycznego Wunderkinda od poczęcia do
śmierci. Czy doprawdy sądzisz, że 10 letni Józio
Hofmann to zanim zaczynał grać, najpierw "pstrykał" palcami przez
pół godziny i w ogóle zastanawiał się CZYM gra? Czy on aby w ogóle to
ROZGRZANYMI i bardzo sprawnymi MIĘŚNIAMI zwalał z nóg dość chyba wybredną i
krytykę i publikę amerykańską na swoim pierwszym tournee po USA, a także i
potem? On i jemu podobni (wielu ich nie ma, ale
choćby Kissin, Wołodos, Lang Lang) mają TO z natury ALBO od znakomitych
nauczycieli. My TEŻ powinniśmy zastanowić się nad sposobami PONOWNEGO
ZINTEGROWANIA wszystkich struktur i "modułów" naszych rąk, dezintegrowywanych przez tradycyjne metody (analiza,
analiza...), nakazujące selektywnie ćwiczyć każdy z nich z osobna,
zapominające jednak (albo nie wiedzące – JAK to zrobić), że kiedyś wypada
złożyć te wszystkie kółka i śrubki do kupy tak, aby "zegar" nie
tylko został POZNANY od środka, ale wreszcie też i ruszył... Tylko jedna Władza jest zdolna to uczynić:
świadomy rzeczy SŁUCH, poparty aktywną, wesołą i twórczą WYOBRAŹNIĄ.
Oczywiście nie oznacza to, że mamy lekceważyć chopinowskie legato marcato, aktywność palców, używanie ich ciężaru
oraz innych danych nam przez naturę bonusów, czyli DARÓW! powiem na ucho... W tej chwili to mam lekki mętlik. Tym bardziej, że X. miał okazję słuchać
wielu uczniów prof. Niemiry i owszem – nie mieli specjalnie żadnych problemów
technicznych [w sensie rzemieślniczym], jednak do warstwy dźwiękowej,
artystycznego wyrazu, cieniowania – miał im wiele do zarzucenia. Więc co daje
sama manualna sprawność ostatecznie? No i tu się wszystko żre. Nie wypada mi tego akapitu nawet komentować,
ale kiedyś Ci powiem na ucho... Dobrze by było mieć choć dwa tygodnie na WYŁĄCZNE zajęcie się
zagadnieniem. Na codzień jest – cytuję – tsunami roboty. No i właśnie po to
są seminaria – "czas na wyłączność", prawda? No nic – kończę, bo zaraz mam próbę. Partnerów do grania mam rzeczywiście
wspaniałych, chętnych, koleżeńskich, a przede wszystkim tak muzykalnych! Ta
współpraca dopiero pączkuje, ale za jakiś czas zacznie owocować! Gratuluję Ci jeszcze raz i cieszę się wraz z
Tobą! Dalej następuje fragment dotyczący naszych
poprzednich e-listów i bezpośrednio nie związany z głównym tematem tego
tekstu. Pomijamy go i idziemy dalej... Muszę powiedzieć, że nigdy nie zbliżyłam się do Żeromskiego na odległość
inną aniżeli niezbędnik lekturalny szkolny. To pewnie błąd – ostatecznie
bardzo łatwy do naprawienia. Za to Ciebie namawiam na uroczą, nietypową
książkę o muzyce napisaną przez nie-muzyka. Dostałam ją w prezencie i nie
sięgałam na półkę długo, bo tytuł brzmiał banalnie, a nazwisko autora
nieznajomo. "Życie z muzyką" Piotra Wierzbickiego – jest to zapis
bardzo subiektywnej przygody autora z naszą najukochańszą dziedziną sztuki.
On jest urzeczony i przeniknięty muzyką jak Gombrowicz, Broch, Iwaszkiewicz,
Proust. Zwłaszcza Chopinowi poświęcił... hmm... sam zobaczysz! Dzięki za informację! Ponawiam jednak
sugestię dotyczącą Żeromskiego, tego z "Syzyfowych prac" i
"Urody życia", ale także z "Przedwiośnia" – no i
oczywiście z "Popiołów". Tej temperatury, tego ducha i tego języka
nie da się pominąć gdy chcemy móc powiedzieć, że doprawdy coś wiemy o
polskiej literaturze w ogóle. Kasia dziękuje za link
- przeczytała z dużym zainteresowaniem. Może razem wyskoczymy w lipcu do
Olsztyna? Oj, to by było doprawdy świetne. Aż trudno
uwierzyć, że TAKIE SPOTKANIE mogłoby dojść do skutku! Na wszelki wypadek: link – serdecznie zapraszam! Z bólem się na koniec przyznam, że ostatnio próbowałam się zabrać do Etiud
symfonicznych Schumanna, wykorzystać je jako pole eksperymentów dla
obalenia mitu "opornej klawiatury" pewnego Bösendorfera... Niestety
wiązało by się to z porzuceniem dzieci, które są jeszcze małe i potrzebujące,
a ja jestem ich matką. A ja bym nie rezygnował! I wcale nie musisz
opuszczać dzieci! Bo jak przestaniesz walczyć z instrumentem – zwyciężysz go,
a raczej – UMOŻLIWISZ mu współpracę z Twoją "robotnicą". Powtarzam
raz jeszcze: siły każdy z nas ma dość; to – czego tak wielu z nas brakuje, to
UMIEJĘTNOŚĆ jej wykorzystania. A tę można zdobywać i na domowym pianinie –
serio! Więc – Olsztyn...?! Uściski! Uściski!
Uściski! Ależ tak - i to mocne! Do miłego - pisz! - Natalia - Stefan Aktualizacja: 2006-03-13 |